top of page
  • Zdjęcie autoraAlicja Głuszek

Andrzej Głowacz

Kierownik Pracowni Stolarskiej Zamku Królewskiego na Wawelu


foto: https://budownictwob2b.pl
foto: https://budownictwob2b.pl

Gabloty, ramy, podesty, postumenty to tak zwany etalaż, całość ekspozytorów, które umożliwiają prezentację obiektów.


Poruszając się po wystawie, koncentrując się na dziełach sztuki, rzadko zwracamy uwagę na to, jak są pokazane, a jeszcze rzadziej na to, jak ją zbudowano.


Za aranżację ekspozycji odpowiada projektant. To on proponuje, jak ma wyglądać etalaż, gdzie ma być ustawiony w przestrzeni muzealnej czy galeryjnej. Kto natomiast wykonuje ramy i gabloty? Zazwyczaj są to stolarze na stałe pracujący w instytucji lub firmy zewnętrzne.


Andrzej Głowacz jest szefem ekipy stolarzy odpowiedzialnej za utrzymywanie w dobrym stanie wszystkich elementów drewnianych na Wawelu. Ich zadaniem jest dbanie o stolarkę Zamku, zarówno tę budowlaną typu drzwi i okna, jak i meblową czy też ekspozycyjną. Zajmują się renowacją mebli zabytkowych oraz produkcją nowych, użytkowych i wystawienniczych, które później trafiają do zamkowych biur i sal muzealnych lub służą turystom.


Spotykam się Panem Andrzejem na wzgórzu zamkowym. Udało nam się w końcu znaleźć chwilę. Ostatnie tygodnie były w dziale wystaw bardzo pracowite, wszystkich pochłonęła pracą nad projektem Sztuka Wschodu. Namioty tureckie. Wernisaż za nami, stąd udało się wyrwać moment z napiętego harmonogramu Pana Andrzeja. Rozmawiamy o tym, jak pracuje się w miejscu tak istotnym dla polskiej historii i kultury, w jaki sposób trafił do pracowni, jakie zadania stoją przed zespołem na co dzień, a jakie w ramach tworzenia wystaw czasowych?


Alicja Głuszek: Panie Andrzeju, dziękuję pięknie za spotkanie. Nasze drogi przecięły się stosunkowo niedawno przy realizacji Festiwalu Miesiąc Fotografii. Uratował nas Pan wtedy, bo dosłownie na tydzień przed otwarciem stworzył gablotę na ekspozycję fotografii Zygmunta Rytki. To był projekt zewnętrzny, dodatkowy, na co dzień jest Pan jednak królem na Wawelu.


Andrzej Głowacz: Nie do końca. Jestem kierownikiem stolarni, a Wawel ma stolarnię nie na wzgórzu, chociaż była tam do 2004, a na Bronowicach, przeniesioną na Lindego. Choć przyznaję, na Wawelu dużo czasu spędzamy. Na przykład jak bierzemy udział w budowie wystaw czasowych, tak jak ostatnio przy realizacji ekspozycji Sztuka Wschodu. Namioty tureckie, wówczas bywało to nawet kilkanaście godzin dziennie, od 7.30 do 18.30.


A.: Czym zajmuje się stolarnia w historycznym budynku?


G.: Generalnie mamy dwie pracownie stolarskie. Jedna zajmuje się konserwacją mebli zabytkowych, druga – czyli ta, którą kieruję – zajmuje się meblami użytkowymi, oknami, drzwiami, schodami, ogólnie wszystkimi elementami drewnianymi samego zamku oraz obiektów powiązanych takich jak ogrody królewskie, dwór w Stryszowie i Zamek w Pieskowej Skale. Tam też jest dużo drewna i mebli użytkowych. Był taki czas, że przez prawie dwa lata pracowaliśmy nad renowacją i konserwacją okien w Skale. Teraz też by się takie działania przydały, ale tu na miejscu w Krakowie jest taki natłok zleceń, że na okna nie starcza czasu. Ostatnio nawet zlecałem na zewnątrz prace przy nich, bo my teraz się bardziej angażujemy w wystawy. Wcześniej też robiliśmy ekspozycje czasowe, między innymi pracowaliśmy z bratem Andrzeja Wajdy, który był aranżerem, projektantem jednej z wystaw naszych zbiorów, przygotowaliśmy przed laty dużą wystawę zegarów. W ostatnim okresie to moja pracownia wytwarza etalaż wykorzystywany na czasowych i stałych ekspozycjach na Wawelu.


A.: A co kryje się pod tym „robiliśmy”, co dokładnie wykonywaliście? Co jest Wam zlecane?


G.: Generalnie w naszej gestii są ekspozytory używane w pomieszczeniach wystaw czasowych, które mamy na drugim piętrze w skrzydle zachodnim zamku. Wykonujemy podesty, ekrany, gabloty, szyby, zabudowy, wyciemnienia, no cały etalaż wystawy. Przygotowujemy wszystko, co jest potrzebne do wyeksponowania obiektów. Robiliśmy wystawę około 80 grafik, do nich stworzyliśmy ramy drewniane, a następnie oprawiliśmy je wszystkie.


A.: Czyli u Was odbywa się ramowanie obrazów?


G.: Tak, również, bo to praca stricte stolarska i z racji tego, że mam stolarzy z dużym doświadczeniem, naprawdę dobrych, którzy lata pracowali z zabytkami, znają się na rzeczy.


A.: A w jaki sposób w tym momencie ludzie kształcą się do zawodu? W jaki sposób uczą się stolarki?


G.: Moim zdaniem głównie przez doświadczenie, bo szkoły nie dają praktycznie nic, aczkolwiek są potrzebne. Ja na przykład jestem z wykształcenia leśnikiem. Kończyłem leśnictwo w Krakowie i niby jakiś tam związek ze stolarstwem jest, ale bardzo mały.


A.: To skąd taka pasja do drewna?


G.: Jak pisałem pracę magisterską lata temu, był dziewięćdziesiąty któryś rok. Na tym piątym roku zresztą już nie było co robić, w związku z tym szukało się pracy. Akurat się udało zahaczyć w Krakowskiej Fabryce Mebli, która nieźle wtedy prosperowała w Krakowie. Skończyłem studia i tam zostałem na parę lat. Dość dobrą szkołę profesji tam przeszedłem. Robiliśmy naprawdę różne rzeczy, umeblowania banków, meble na statki dla stoczni szczecińskiej, czyli wszystko na miarę, co też się tutaj przydaje.

Nauczyłem się tam sporządzania dokumentacji, obróbki drewna, wykonywania przeróżnych mebli. Przeszedłem całą ścieżkę produkcji, pracowałem w dziale technologicznym, przygotowywałem dokumentację do tych projektów, bo w każdej realizacji bazą czy punktem wyjścia jest projekt. W takiej dokumentacji możemy znaleźć specyfikację projektu, łączenia, rozwiązania budowy danego mebla, jakie należy zastosować. Byłem też w dziale sprzedaży, żeby poznać całą strukturę fabryki. Na koniec wylądowałem w dziale wyposażenia wnętrz i tam de facto zajmowaliśmy się nietypowymi rzeczami, czyli wykonywaliśmy wszystkie te zabudowy statków czy banków według indywidualnych projektów. Byłem tam mistrzem działu i miałem 40 ludzi w zespole. Coraz mniej się sprzedawało mebli na rynek detaliczny, a coraz więcej było takich zleceń, one zresztą były bardziej opłacalne. Później fabryka mebli została zlikwidowana. Założyłem swoją działalność i przez 15–17 lat prowadziłem swoją firmę. Wykonywałem wtedy bardzo różnorodne zlecenia. Tych stolarskich prac to ja w życiu masę zrobiłem, poczynając od jakichś dla Uniwersytetu Śląskiego, wyposażenia Urzędu Miasta w Katowicach, meble do Sanktuarium w Łagiewnikach. Niestety przyszedł w pewnym momencie zastój na rynku. Zacząłem szukać pracy. Akurat na Wawelu zmieniał się kierownik stolarni, mój poprzednik odchodził na emeryturę. Skorzystałem z tej okazji i tak już dziesięć lat tu pracuję.


A.: A ta praca czymś się różni od pracy w fabryce przy meblach użytkowych?


G.: Na pewno się różni, tutaj jest ten plus, że są strasznie zróżnicowane zadania. Bywa tak, że mamy do czynienia ze kilkusetletnimi elementami drewnianymi, które musimy jakoś zabezpieczać, wzmocnić, naprawić. Ostatnio tak było w Pieskowej Skale, w Baszcie Zegarowej, tam wymienialiśmy belki. Tak samo w Dworze w Stryszowie, tam są niektóre elementy oryginalne z 1700 któregoś roku i się przy nich pracuje. Podobnie na Wawelu. Poza tym ciągle się coś zmienia, raz się robi podłogi, innym razem altany na ogrody królewskie. Różne cuda tutaj wykonujemy.


A.: A z kim konsultujecie takie projekty? Z kim współpracujecie przy codziennych zadaniach?


G.: Różnie bywa. Do tej pory projekty wystaw były przygotowywane przez projektantów zewnętrznych, zresztą dalej tak jest. Jeżeli chodzi o prace renowacyjne na wzgórzu, z reguły przygotowujemy we własnym zakresie jakiś program konserwatorski. Mamy stanowisko do spraw konserwacji architektury, z nim musimy konsultować nasze działania na zamku. Te projekty prac renowacyjnych głównie ja przygotowuję, z racji doświadczenia i wykształcenia. W międzyczasie zrobiłem studia podyplomowe konserwacji drewna zabytkowego.


A.: A gdzie jest taki kierunek?


G.: Szkoła Główna Gospodarstwa Wiejskiego. Studia związane z konserwacją i obróbką drewna są w Warszawie i w Poznaniu. W Krakowie niestety nie ma takiego kierunku, nad czym ubolewam. W Warszawie, na SGGW, technologia drewna dość dobrze stoi, samo meblarstwo też jest dobrze rozwinięte.


A.: Czy drewno oryginalnie zastosowane w zabytkowej architekturze różni się od tego, jakie obecnie jest wykorzystywane w przemyśle czy wystawiennictwie?


G.: Generalnie z powodu logistyki, aby ograniczyć koszty transportu, ale też ułatwić sobie robotę, z reguły wykonywało się meble i elementy drewniane, korzystając z tego, co było na miejscu. Aczkolwiek czasami pozyskiwało się drewno z innych miejsc Polski lub drewno egzotyczne. Nawet tutaj na Wawelu, w skrzydle zachodnim stropu, drewno przyjeżdżało w latach pięćdziesiątych z Białowieży, bo tam akurat znaleźli odpowiedni materiał na belki stropowe. Natomiast w przypadku mebli i elementów dekoracyjnych bardzo często używa się egzotyków. Zresztą na Wawelu takie gatunki zagraniczne widać na niektórych drzwiach, tam można znaleźć i cis, i orzech, i różne mahonie.


A.: Podpytuję, gdyż mogę sobie wyobrazić, że sprawia trudność pozyskanie dziś dokładnie takiej odmiany drewna, której użyto w zabytkowym meblu.


G.: W dzisiejszych czasach to nie problem, bo po pierwsze wszystkie gatunki drewna są dostępne, po drugie znamy różne techniki jego postarzania. Na przykład używa się nadtlenku wodoru, sody i jest się w stanie uzyskać taki efekt postarzenia drewna, aby wyglądało na zabytek mający dwieście lat. Często stoimy przed takim zadaniem, dajmy na to musimy zrobić renowację drzwi wawelskich. Najpierw kłopotliwe było przez chwilę pozyskanie cisu, ale ten problem stosunkowo szybko się rozwiązał, bo gdzieś tam wycinali cisy. Potem trzeba było go postarzyć, aby pasował do reszty drzwi. Pocięliśmy materiał na drobniutkie plastereczki, następnie postarzyliśmy je i dopasowaliśmy do całości.


A.: Czy często stosuje Pan tradycyjne, historyczne techniki pracy z drewnem? Czy jest to ciekawe?


G.: Na pewno jest to ciekawe. Najciekawsze w mojej pracy, jak już wcześniej wspomniałem, jest to, że okazuje się bardzo urozmaicona. Zadania się zmieniają. Nic nie robi się tak samo. Raz stosuje się współczesne technologie, innym razem tradycyjne. Tutaj na Wawelu mamy dużo elementów, które są współczesne, np. w piątce, w budynku dyrekcji, okna od strony zewnętrznej mają raptem 12 lat i przy ich renowacji stosuje się inne techniki, inne materiały, inne lazury. Natomiast okiennice, do których teraz się przymierzamy, są jeszcze sprzed wojny. Znajdują się od strony Dziedzińca Arkadowego, też w budynku dyrekcji. Je zupełnie inaczej trzeba będzie odrestaurować.

Najbardziej atrakcyjna dla mnie w pracy tutaj jest właśnie ta różnorodność wyzwań, z jakimi codziennie przychodzi mi się zmierzyć. Dajmy na to same podłogi, które tutaj występują. Większość jest z lat pięćdziesiątych. Inne parkiety mogą być jeszcze starsze. A w budynku administracyjnym, w ósemce, są z kolei podłogi, które mają raptem 4 lata. I tu się podchodzi inaczej, a tam inaczej. Niby wszystko to podłogi, a jednak wymagają innych technologii obróbki i konserwacji.


A.: Która z wystaw dotychczas przez Pana przygotowanych była najbardziej skomplikowana, nastręczała najwięcej kłopotów?


G.: Najwięcej kłopotów dostarczają zawsze projektanci. Im projektant ma większą fantazję, tym my mamy więcej trudności przy realizacji. I z tych wystaw, które przyszło mi zrobić na przestrzeni tych dziesięciu lat, to ta ekspozycja zegarów była dość skomplikowana z racji tego, że projektant sobie wymyślił, że wszystko będzie zrealizowane w łukach. Przyjął, że cały etalaż będzie na planie koła. Wszystkie ekrany, podesty, gabloty musieliśmy wycinać w łukach. U nas w pracowni wszystko robimy ręcznie, mamy piły i frezarki. Przy tamtej wystawie musieliśmy stworzyć mnóstwo szablonów, które później posłużyły do produkowania elementów ekspozytorów. Dopasowanie tych części było wyzwaniem z racji kształtu, który wybrał projektant.





A.: Pewnie im więcej małych elementów, tym więcej koniecznej precyzji i szansy na jakiś błąd?


G.: Ogólnie od projektanta zależy , jak dokładnie przygotowana jest dokumentacja. Niektórzy projektanci są dobrzy, jeżeli chodzi o wizję artystyczną, mają doskonały zmysł, aby wymyślić coś, co zapiera dech w piersiach. Natomiast niewielu potrafi opracować tę wizję technicznie. Wtedy spoczywa na nas zaproponowanie technologii wykonania, czyli co i jak praktycznie stworzyć. To jest dodatkowa praca dla nas, zatem kiedy tego brakuje w rysunkach projektanta, projekt staje się trudniejszy. Potrzebujemy precyzyjnej i szczegółowej dokumentacji, zanim przystąpimy do realizacji.


A.: A wtedy rozmawiacie z konserwatorami albo kustoszami, aby móc wymyślić właściwe rozwiązania, łączenia, zamknięcia, mocowania etalażu?


G.: Tak. W ten sposób tworzy się każdą wystawę. To jest praca zespołowa na na żywym organizmie. Nawet teraz, przy wystawie namiotów, były takie sytuacje. Przygotowywaliśmy gablotę, zostały rozmieszczone eksponaty i nie leżało to tak, jakbyśmy wszyscy chcieli. Nie wyglądało to dobrze, czegoś brakowało. Dorobiliśmy więc jakieś dodatkowe elementy, żeby coś obrócić, coś wyeksponować lepiej. Wtedy rozmawia się z kustoszami.

Poza tym dobiera się oświetlenie, czy jakiś obiekt czy przestrzeń ma być dociemniona czy wyświetlona. W tej sytuacji potrzebna jest konsultacja z konserwatorem i kustoszem. Raz, żeby efekt finalny był satysfakcjonujący, a dwa – żeby eksponaty były bezpieczne.


A.: To jest szczególna okoliczność pracy ze sztuką i ze starymi obiektami – troska o bezpieczeństwo eksponatów. Ekspozytory oprócz pokazywania obiektów mają je chronić, dawać im warunki pozwalające na zachowanie w dobrej kondycji.


G.: Zgadza się. Tutaj to spełnienie warunków konserwatorskich jest najistotniejsze.


A.: A w jaki sposób możecie zabezpieczyć drewno, aby nie szkodziło obiektom prezentowanym w gablocie? Im bardziej różnorodny jest repertuar obiektów pokazywanych, tym większa rozmaitość warunków, jakie trzeba wytworzyć?


G.: Przede wszystkim stosuje się odpowiednie powłoki izolacyjne. Ponadto nie stosujemy czasami pewnych materiałów, by nie stwarzać dodatkowego ryzyka. Na przykład na wystawach nie używamy płyt, które emitują formaldehydy, bo one są szkodliwe. Zabezpieczamy też drewno z reguły różnymi woskami, z kolei MDF odpowiednimi farbami emulsyjnymi, które mają minimalną ilość związków lotnych.


A.: A co to są te związki lotne?


G.: To związki chemiczne, które szkodzą obiektom na podłożu papierowym, wykonanym z metali, są to różne benzopireny, formaldehydy. Generalnie większość sztucznych materiałów emituje te związki. Dopiero kilka lat temu powstał obowiązek prawny wykazywania przez producenta emulsji, jakie związki lotne ona emituje.


A.: To niesamowite, że dopiero tak niedawno.


G.: Zgadza się. Wcześniej też było to brane pod uwagę, ale wtedy bardziej bazowało się na wyczuciu osoby przygotowującej czy konserwatora. To ona rekomendowała materiały do wykorzystania w etalażu.


A.: Wspomniał Pan, że ta różnorodność zajęć jest bardzo istotna. Nie nudzi się Pan w tej pracy. Czy coś jeszcze daje szczególną satysfakcję przy jej wykonywaniu?


G.: Przy wystawach to na pewno ich odbiór. Fakt, że wystawa oddawana jest zwiedzającym. Cieszy efekt końcowy, cała zbudowana wystawa, którą ogląda publiczność, przychodząc na Wawel. Dużą satysfakcję daje też odratowanie zabytkowych elementów. Czasami zdarza się, że znajdujemy coś w bardzo kiepskim stanie, a jednak udaje się to naprawić.


A.: Coś takiego Pan szczególnie pamięta?


G.: Na pewno w Stryszowie, w dworze, było tam takie jedno okienko, okrągłe, bardzo specyficzne. Jak przyjechaliśmy, było w stanie tragicznym, rozlatywało się. Umieliśmy je jednak posklejać, dorobić pewne części i zachować całość w miejscu przeznaczenia.


A.: Nad czym Pan teraz pracuje?


G.: Pierwsze zadanie, które teraz będziemy realizować, to stworzenie mebli do Trezoru, czyli do wawelskiego skarbca, gdzie są przechowywane zabytki ze złota, srebra, różne kosztowności królewskie. Drugie zadanie przed nami to renowacja okien w budynku nr 5. I trzecie zadanie, które teraz nas czeka, dość istotne, to drewno na ogrodach. Trzeba odnowić impregnację na wszystkich elementach drewnianych. Chcemy to zrobić przed zimą. Poza tym w ogrodach jest całkiem rzadko spotykana sytuacja. Występuje tam w niektórych miejscach łyko świerkowe. Chcąc zrobić tę renowację, musiałem znaleźć producenta łyka. Okazało się, że w Polsce tylko w jednym miejscu pozyskują łyko świerkowe, gdzieś w Beskidzie, w jednej wiosce.


A.: Pewnie to też jest taki materiał, który wymaga od Was nauczenia się obróbki i pracy z nim?


G.: Dokładnie, tak. Musieliśmy je namoczyć, pogotować, aby móc dalej z nim pracować.


A.: I robiliście to u siebie w pracowni?


G.: Tak. Łyko musi być namoczone, ugotowane, aby zyskać elastyczność niezbędną do późniejszej pracy. Inaczej się kruszy, łamie i nic się nie da z nim zrobić. Przywieźliśmy wszystko od producenta do naszej stolarni, trzymaliśmy w miskach przez jakiś czas.


A.: Tym razem w pracowni stolarskiej nie leciały wióry. Wspomniał Pan już wcześniej, jak się kształcił. Podkreślił Pan potrzebę zdobywania doświadczenia i praktycznej nauki zawodu. Chciałabym jeszcze zapytać – kto najlepiej sprawdza się w tej profesji?


G.: Ciężko powiedzieć, na pewno taki zawód wymaga pewnych cech, potrzebna jest cierpliwość, wytrwałość, do tego ceni się dokładność i precyzję, zatem nie każdy się nadaje. Na przykład robiliśmy w Stryszowie drewnianą zabudowę studni. Tam przeważały prace ciesielskie, nie liczyła się tak bardzo precyzja. Z kolei przy renowacji drzwi wawelskich pracowaliśmy z niewielkimi kawałkami materiału, malusieńkimi fragmentami, które trzeba było dopasować bardzo precyzyjnie. To była zegarmistrzowska robota.

Zatem ktoś, kto się odnajdzie w stolarce, musi być cierpliwy. Taka osoba musi być też gotowa na długie zdobywanie doświadczenia i uczenie się w pracy kolejnych technik i umiejętności. Wiadomo, że dobrze mieć te podstawy, których uczy się w szkole, ale podstawa w tym zawodzie to praktyka.


A.: A ilu was pracuje w pracowni stolarskiej?


G.: Jest czterech stolarzy i ja, tak że pracownia pięcioosobowa. Nieduża, ale ekipa zgrana.


A.: Myślę, że faktycznie nieduża, skoro zaledwie pięć osób musi się zajmować zamkiem na Wawelu, w Stryszowie i na Pieskowej Skale.


G.: To zbyt mała ekipa na ilość zadań, jaka zawsze jest przed nami.


A.: Powiedział pan dość szczegółowo od razu, jakie stoją teraz przed wami zadania. Czy to znaczy, że co jakiś czas robicie obchód, przegląd z kustoszem, z konserwatorem i na tej podstawie planujecie, co wymaga interwencji pracowni stolarskiej?


G.: Mamy parę sposobów i okazji na wyłapywanie takich miejsc, które potrzebują prac reparacyjnych, renowacyjnych. Są przeglądy techniczne budynku. Jest osoba odpowiedzialna za to, ona sprawdza, czy budynek jest bezpieczny i dopuszcza go do użytkowania. Jeżeli znajdzie jakieś problemy, to zgłasza je nam.

Ponadto mamy też taki system zgłaszania awarii, w którym każdy odpowiedzialny za swój obszar pracy może napisać na mail o problemie i w ten sposób powiadomić nas o konieczności naprawy. Poza tym sam raz w roku robię przegląd okien, drzwi i wszystkich elementów stolarki budowlanej.


A.: Czyli to taki całodobowy i całoroczny proces wyłapywania usterek, który pociąga za sobą codzienną pracę. A ile wystaw rocznie produkujecie?


G.: Trudno powiedzieć dokładnie. To się zmienia. Średnio trzy wystawy rocznie przygotowywaliśmy w ostatnim okresie.


A.: A zachowujecie sobie części ze starego etalażu i potem adaptujecie je na potrzeby nowych wystaw?


G.: Pewnie, że zachowujemy. Mamy na przykład gabloty, które często są wykorzystywane i stanowią bazę etalażu dla wielu wystaw. Zawsze po demontażu ekspozycji meble wracają do nas, do magazynu na Lindego. Wykorzystujemy je jako naszą bazę materiałową nie tylko do przyszłych ekspozycji, ale też do bieżącej pracy. Jakoś się identyfikuję z tym, co wytworzyliśmy na przestrzeni tych lat. Szanujemy te meble. Szkoda wyrzucać. To jest jednak praca twórcza.

47 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page